Gdy przeczytałem opis filmu wiedziałem czego się spodziewać... dekonstrukcja mitu ranczera, toksyczna męskość i brokeback mountain. No i stało się...
W jednej rodzinie mamy dwóch homoseksualistów, uważającego się za ważniaka grubaska i alkoholiczkę. Musiało wypalić!
Tylko ja już jestem zmęczony... W większości przypadków jest tak, że młody chłopak nabiera troche siły i męskości u wujka/dziadka na wsi lub przedmieściach. Poznaje jakiś archetyp męskich zachowań - niekoniecznie złych. Tutaj Phil staje się z czasem nauczycielem dla młodego, uczy go jazdy na koniu, wyprawiać skóry. To, że jest gruboskórny i maskuje swoje problemy, to inna sprawa.
Wszystko musiało być jednak owiane aurą unoszącego się homoseksualizmu, który oczywiście jest tępiony, więc skończyło się dramatem. Jak dla mnie to odgrzewany kotlet... Ale odgrzewany kotlet to jedno, grillowanie tych samych motywów - to drugie.
No i Netflix nie wiedział, gdzie do tej relacji wrzucić arfoamerykanina - więc wcisnęli go gdzieś tam w grupę ranczerów XD
Z ciekawości- co daje Tobie wałkowanie tych wątków? O ile Brokeback Mountain jest zniuansowane i są pokazane problemy związanych z orientacją blisko 100 lat później. to tutaj jest to walone w pysk. Po prostu co 10 minut każdy słyszy o Bronco z ust Phila i wiadomo, że ma to podtekst erotyczny. Potem jeszcze jakieś wstawki z obcinaniem jąder bez rękawic (bo męskość) czy wbijanie pala, przez co niby Phil jest jeszcze bardziej męski.
Bez przesady...