Pieknie poprowadzony film ze swietnie rozrysowanymi postaciami. Osobe obdazone duza empatia historia ta wciagnie bez konca. Bez tej umiejetnosci zauważania i współodczuwania stanów emocjonalnych innych ludzi ten film bedzie wydawal sie senny, nieciekawy. Cala jego sila tkwi w wlasnie w tych emocjach ktore spowodowaly ze Psie Pazury obejrzalem jednym tchem. Slyszalem tez o zaskakujacym zakonczeniu. Pierwsze zdanie wypowiedziane w filmie dawalo mi duzo do myslenia, a i tak film mnie kompletnie zaskoczyl. Zdecydowanie najlepszy film wyprodukowany przez Netfilix.
dokładnie, chodzi o wrażliwość emocjonalną, psychologiczną i wyobraźnię. Chodzi o umiejętność zauważania i odczytywania najdelikatniejszych znaczeń i symboli. Jeśli ktoś tego nie ma, będzie widział tylko góry, krowy i powolne dialogi, słowem - nuda! Dodam, że przeciętny facet takich rzeczy nie łapie, jest ślepy i głuchy na niuanse, dlatego stwierdzi, że film jest słaby....
Pfff co za dogłębna analiza … a Ty to jakiś psycholog jesteś czy coś ? Nie zawsze to tak działa , naprawdę tak ludzi szufladkujesz ?
Hehehe :D Tomasza Raczka też chyba lubisz bo powielasz Jego słowa :D sprytniś jesteś
Moja niechęć do "Psich pazurów" wynika pewnie z tego, że jest wokół tego filmu mnóstwo hałasu, a ja zupełnie nie rozumiem dlaczego?
Dużo mówi się tu o zamianie ról, o tym co tak naprawdę jest męskie, a co nie. No i o tym, że jest to western gejowski.
Po pierwsze o ile mi wiadomo był już film na ten temat - "Tajemnica Brokeback Mountain" - na dodatek był śmielszy, bo był to owszem western gejowski, ale western współczesny do tego.
Po drugie dużo też mówi się w przypadku tych "Psich pazurów" o tym, że ten film przeciwstawia się patriarchatowi, wyzwala płeć z okowów i staje w obronie mniejszości seksualnych. Tymczasem ja dostrzegam coś zupełnie odwrotnego i na dodatek nie uważam, że możnaby ten film odczytać inaczej. Geje są tu najbardziej antypatyczni, bądź dwulicowi i jeśli ktoś tu kogoś krzywdzi, wbija komuś nóż w plecy, to właśnie gej.
Ale po kolei.
Główny bohater, Benedykt Kamberbacz, kowboj nad kowboje, męski od stóp do głów, do tego antypatyczny, ale jednocześnie świetny w swojej robocie, bo jedno przecież nie wyklucza drugiego, jest kryptogejem. Wspomina z rozrzewnieniem swego mentora, bo kochał go nad życie (być może także miłością cielesną). Jego brat-fujara poznaje kobietę, zakochuje się chyba, nie widać, prędzej współczuje, oświadcza się jej, a ona, raczej z braku alternatyw. przyjmuje oświadczyny. Takie czasy. Gdy jednak, wraz z synem, niespotykanie zniewieściałym, przyjeżdża na jego dwór, nie umie sobie poradzić z nową rolą (mężulek nie pomaga, zmuszając ją do publicznych wystąpień-upokorzeń przy pianinku. I wtedy pojawia się pierwsze intrygujące pytanie: kto tu naprawdę jest zły? niestety pani reżyser nie podąża tym trope,)
I żonka, znowu chyba z braku alternatyw, zaczyna pić. Syn tymczasem pojawia się i znika w tej opowieści. Co robi w międzyczasie? Być może układa kwiaty, albo przymierza buty. W każdym bądź razie mimochodem, bezwiednie, jakby nieauważenie znajduje nić porozumienia z... początkowo mu niechętnym kryptogejem Benedyktem. Benedykt mimowolnie godzi się na rolę zastępczego ojca (brat-fujara jest zajęty... nie wiadomo czym), uczy go tego i owego. Uczy go samodzielności, bycia mężczyzną etc. Zaczynają się szanować. Zaczynają się rozumieć. I jak on mu się odpłaca? Wbija mu nóż w plecy. Hurra, mama-pijanistka będzie żyła długo i szczęśliwie z tym dziwnym mężem, synek ma krew na rękach, ale nie szkodzi, w końcu co to za różnica: zabić człowieka czy królika? Gej gejowi nierówny?